28 sierpnia 2018

Pojarmarkowo

Kolejna przerwa w publikacjach spowodowana wyjazdem za mną. Spędziłam kilka dni w nieodległym Lublinie, we wspaniałej atmosferze Jarmarku Jagiellońskiego. Wprawdzie minęło już kilka dni od czasu tego wydarzenia, ale zleciały mi one tak szybko, że prawie tego nie zauważyłam.

Przyznaję, że cudownie było znaleźć się na Jarmarku po dwuletniej przerwie (w ubiegłym roku byłam tam zaledwie kilka chwil, co nie pozwoliło poczuć niesamowitej energii tego wydarzenia). Tegoroczna edycja za to była wspaniała! Jeśli macie ochotę, to zapraszam do przeczytania kilku zdań, będących dokumentacją mojego udziału w imprezie.


Szczególną wartość mają dla mnie jarmarkowe warsztaty, podczas których można poznać inne techniki i zawrzeć nowe znajomości. W tym roku wybrałam się na warsztaty pieśni ukraińskich, prowadzone przez Irynę Klymenko, wieloletnią solistkę zespołu "Drewo". Była okazja spotkania się z dziewczynami poznanymi na Taborze Lubelskim, a także zapoznania się z mieszkającą dość blisko Radzynia Ewą, z którą po zajęciach przegadałyśmy dobre półtorej godziny siedząc na murku w okolicach zamku. Ewa lubi śpiew wszelaki, a szczególnie w grupie, więc dobrze wiedzieć, że w okolicy można znaleźć towarzystwo do wspólnych sesji. Spotkanie z ukraińskimi pieśniami było interesującym i dość intensywnym przeżyciem. W ciągu trzech dni mieliśmy zapoznać się z charakterystycznym sposobem wykonywania utworów oraz przygotować się do ich publicznego zaprezentowania. Była moc! Nagranie z fragmentem naszego występu znajdziecie na moim Instagramie.


Inny warsztat, na którym byłam, nie wymagał aż tak dużego zaangażowania w pracę, przez co pozwolił na swobodne rozmowy ze współuczestnikami. Jednym z nich był Pan Tomasz Krajewski, który wraz z żoną zajmuje się tworzeniem rękodzieła obrzędowego, a głównie ludowych pająków ze słomy i bibuły. Po zajęciach odwiedziłam stoisko, aby poznać twórczość p. Tomasza.


Z kolei od innej rozmówczyni miałam okazję dowiedzieć się o producentce wspaniałych serów z Woli Osińskiej, wśród których można podobno znaleźć mój ulubiony ser typu korycińskiego. Tak więc wyprawa w okolice Puław, być może do Kazimierza Dolnego, zapewne odbędzie się wkrótce.
Ilość artystów prezentujących piękne przedmioty na Jarmarku była tak wielka, że nie wystarczyło czasu na dokładne obejrzenie wszystkiego. O rozmowach z Twórcami nawet nie wspominam, wszak każdy z nich z przyjemnością i zaangażowaniem opowiada o swojej pasji i można niezauważenie wręcz spędzić dobrą godzinę przy jednym zaledwie stoisku.







Przechadzając się wśród straganów spotkałam Gordija Starukha i Darię Alyoshkinę - artystów ze Lwowa, z którymi zamieniłam kilka słów. Gordij jest konstruktorem instrumentów zwanych lirami korbowymi, a także założycielem mojej ulubionej ukraińskiej kapeli Joryj Kłoc. Obecnie już w niej nie występuje, natomiast współtworzy zupełnie inny muzyczny projekt o nazwie Lirvak. Lirvak (lub też ЛІРВАК), to elektroniczne brzmienia inspirowane muzyką tradycyjną Ukrainy. Daria z kolei zajmuje się wycinanką, która zachwyca niezwykle wyszukanymi formami, a także niebywałą wielkością prac. Jeśli byliście na ubiegłorocznej edycji Jarmarku, to z pewnością pamiętacie gigantyczne pisanki autorstwa Darii, prezentowane w Galerii Gardzienice.



Jarmarkowi Jagiellońskiemu nieodłącznie towarzyszy muzyka. Z koncertów na Dziedzińcu Zamkowym najbardziej przypadł mi do gustu zespół Violons Barbares. Trio tworzą muzycy z Bułgarii, Francji oraz Mongolii. Niezwykłe połączenie bałkańskich dźwięków z orientalnym brzmieniem, niepozbawione francuskiego wyrafinowania, dodatkowo wzbogacone śpiewem alikwotowym - posłuchajcie, a z pewnością sami zachwycicie się.

Po koncertach przychodził czas na pełne energii potańcówki, trwające do późnych godzin nocnych. Żywiołowa muzyka Orkiestry Jarmarkowej oraz innych zespołów sprawiała, że nogi same rwały się do tańca. Ale... żeby ze swobodą ruszyć na parkiet, tańczyć trzeba umieć! Cóż... tych umiejętności, póki co, jeszcze trochę mi brakuje. Na szczęście spotkałam poznaną na taborze w Żółkiewce niezwykle sympatyczną Magdę z Krakowa, która poświęciła sporo czasu, aby mnie w tajniki tańców tradycyjnych wprowadzić. Potańcówki to imprezy dość dystyngowane, z pewnym rytuałem, elegancją. Oczywiście, nie brakowało osób, dla których potańcówka jest pewną formą dyskoteki i preferujących tańce raczej "freestylowe". Jednak zdecydowana większość to osoby czujące przedwojenny klimat tych imprez.

Tak to wyglądało w wielkim skrócie. Wróciłam zainspirowana do tworzenia, z głową pełną nowych pomysłów, a także z wątpliwościami, dotyczącymi moich dotychczasowych działań i zawodowych wyborów. Może nadszedł czas na diametralne zmiany? Z pewnością potrzebuję się nad wszystkim dobrze zastanowić. Mam nadzieję, że poukładam sobie to w miarę szybko i wyciągnę odpowiednie wnioski. Z pewnością dam Wam znać, kiedy to nastąpi.

A w nawiązaniu do wielobarwnej, nie tylko pod względem kolorystycznym, imprezy wrzucam dziś kartkę, której głównym motywem jest kwiatowy wianek. Kolekcja papierów "Indiana" od Laserowe LOVE sprawdziła się tu idealnie!








Pozdrawiam serdecznie

3 komentarze:

  1. Fantastycznie to opisałaś. Mam nadzieję, że uda mi się kiedyś dotrzeć do Lublina na Jarmark i poczuć ten cały klimat osobiście :D
    Powodzenia w podejmowaniu wyborów życiowych :) Ja uważam, że nigdy nie jest za późno na zmiany, nawet te radykalne :)
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow, same cudowności na tym jarmarku :) uczta dla oczu :) karteczka przepiękna :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawy wpis, a to frywolitkowe wiszące cudo wygląda bardzo interesująco. Powodzenia w planowanych życiowych zmianach!

    OdpowiedzUsuń