Początek miesiąca przyniósł mnogość refleksji życiowych oraz potrzebę zmian. Na pewno też tak macie - co jakiś czas przychodzi poczucie ograniczenia, jakiejś wewnętrznej ciasnoty, niemocy i braku nadziei na to, że coś jeszcze mnie w tym życiu zaskoczy.
Chwile na tego typu refleksje zdecydowanie są potrzebne w dzisiejszym, wciąż pędzącym na złamanie karku, świecie. Dobrze też wyciągnąć z nich jakieś konstruktywne wnioski. Z tym akurat nie mam problemu, to znaczy z wyciąganiem wniosków i opracowywaniem planu poprawy sytuacji. Znacznie gorzej wygląda sytuacja z wprowadzeniem tego planu w życie... Sami zresztą wiecie, jak to jest.
Wracając do bolączek dnia codziennego.
Jedną z nich jest to, że nie umiem zapanować nad powstającym w moim domu bałaganem. Zawsze byłam totalną syfiarą, której uczestniczki "Perfekcyjnej pani domu", a nawet sama CHPD, mogłyby buty czyścić. Serio! Nie ma się czym chwalić, więc oszczędzę Wam szczegółów, zwłaszcza, że ktoś może pokusić się o przeczytanie posta w porze obiadowej, a to mogłoby się skończyć dlań wizytą w toalecie i to na pewno nie w celu przypudrowania sobie noska... Problemem jest oczywiście brak systematyczności, jak również to, że wciąż "mam ważniejsze sprawy na głowie". Dodatkowo na niekorzyść działa fakt, że doskonale się odnajduję w tym całym rozgardiaszu, najwyżej przemykam przez kuchnię (mam przechodnią) z zamkniętymi oczami, a w sytuacjach ekstremalnych do lodówki zaglądam za wdechu (nie bez powodu córki umieściły na drzwiach żółty znaczek z napisem "Niebezpieczeństwo skażenia biologicznego"). W sumie - da się żyć. Ostatnio jednak dokucza mi problem ze skupieniem się na pracy, nic mnie nie cieszy, a wiele rzeczy wywołuje irytację. Mam podejrzenia, że panujący wokół chaos przekłada się na wewnętrzne rozbicie. Póki co, testuję, jak codzienne ścielenie łóżka i względnie systematyczne opróżnianie zmywarki wpłynie na poprawę mojego samopoczucia.
Nie będę się dziś wywnętrzać ze wszystkich swoich niedomagań, będzie jeszcze ku temu okazja. Wspomnę jeszcze tylko o moim niezadowoleniu z odbicia w lustrze. Ten stan też z pewnością jest Wam dobrze znany. No, cóż... W tym roku zyskałam dodatkowe dziesięć kg. Może to niewiele i przy odpowiednim doborze ubrania praktycznie nie rzuca się w oczy. Ale jeśli z zakupów przynosisz kilka nowych rzeczy i jedyne, które na Ciebie pasują, okazują się lakierami do paznokci, to znak, że jest jednak sporo do zrobienia... Na początek przestawiłam garnuszek ze swojskim smalcem na samo dno lodówki, a kubełek z marynowaną słoniną (przysmak mojego najmłodszego dziecka) ukryłam za pojemnikami z keczupem i musztardą. Tylko czy to wystarczy?
Jeśli chcecie znać szczegóły moich dzisiejszych wynurzeń, to zapraszam do przeczytania kolejnego akapitu (chociaż jeśli miałabym je określić jednym słowem, najodpowiedniejsze byłoby: banały). A jeśli zbyt bardzo cenicie sobie własny czas, aby tracić go na czytanie pierdoletów na blogach, to przejdźcie do razu do fotek na końcu dzisiejszego wpisu. Przedstawiam na nich pudełko na pamiątki, które miałam przyjemność ostatnio wykonać na okrągłą rocznicę ślubu.
Wracając do bolączek dnia codziennego.
Jedną z nich jest to, że nie umiem zapanować nad powstającym w moim domu bałaganem. Zawsze byłam totalną syfiarą, której uczestniczki "Perfekcyjnej pani domu", a nawet sama CHPD, mogłyby buty czyścić. Serio! Nie ma się czym chwalić, więc oszczędzę Wam szczegółów, zwłaszcza, że ktoś może pokusić się o przeczytanie posta w porze obiadowej, a to mogłoby się skończyć dlań wizytą w toalecie i to na pewno nie w celu przypudrowania sobie noska... Problemem jest oczywiście brak systematyczności, jak również to, że wciąż "mam ważniejsze sprawy na głowie". Dodatkowo na niekorzyść działa fakt, że doskonale się odnajduję w tym całym rozgardiaszu, najwyżej przemykam przez kuchnię (mam przechodnią) z zamkniętymi oczami, a w sytuacjach ekstremalnych do lodówki zaglądam za wdechu (nie bez powodu córki umieściły na drzwiach żółty znaczek z napisem "Niebezpieczeństwo skażenia biologicznego"). W sumie - da się żyć. Ostatnio jednak dokucza mi problem ze skupieniem się na pracy, nic mnie nie cieszy, a wiele rzeczy wywołuje irytację. Mam podejrzenia, że panujący wokół chaos przekłada się na wewnętrzne rozbicie. Póki co, testuję, jak codzienne ścielenie łóżka i względnie systematyczne opróżnianie zmywarki wpłynie na poprawę mojego samopoczucia.
Nie będę się dziś wywnętrzać ze wszystkich swoich niedomagań, będzie jeszcze ku temu okazja. Wspomnę jeszcze tylko o moim niezadowoleniu z odbicia w lustrze. Ten stan też z pewnością jest Wam dobrze znany. No, cóż... W tym roku zyskałam dodatkowe dziesięć kg. Może to niewiele i przy odpowiednim doborze ubrania praktycznie nie rzuca się w oczy. Ale jeśli z zakupów przynosisz kilka nowych rzeczy i jedyne, które na Ciebie pasują, okazują się lakierami do paznokci, to znak, że jest jednak sporo do zrobienia... Na początek przestawiłam garnuszek ze swojskim smalcem na samo dno lodówki, a kubełek z marynowaną słoniną (przysmak mojego najmłodszego dziecka) ukryłam za pojemnikami z keczupem i musztardą. Tylko czy to wystarczy?
Ta szkatułka jest prześliczna. Jej kolor taki piękny.
OdpowiedzUsuńszkatułka piękna, reszta na priv ;DD
OdpowiedzUsuńpozdrawiam cieplutko
ja tam sobie cenię pierdolety ;)))
UsuńNiby takie banały a tak mi dobrze, że ktoś o tym pisze, że ktoś też ma tak jak ja...
OdpowiedzUsuńA szkatułka - śliczna jest!
SZEDŁ LISTOPAD
OdpowiedzUsuńSzedł listopad polną drogą
zerwał liście z drzewa.
Pada deszcz, pada deszcz.
A ja sobie śpiewam.
Zimne wiatry wieją polem
idzie deszcz ulewa.
Pada deszcz, pada deszcz.
A ja sobie śpiewam.
Słońce wstaje późnym rankiem,
ziemi nie ogrzewa.
Pada deszcz, pada deszcz.
A ja sobie śpiewam.
Autor tekstu: K. Różecka
Bałagan może być twórczy (piękne prace tworzysz), a po jesieni i zimie przychodzi wiosna. Więc oby do wiosny.