To temat drugiego spotkania ze scrapbookingiem w ramach Rękoczynów - warsztatów technik artystycznych w Radzyniu Podlaskim.
Jako materiał poglądowy pokusiłam się o przygotowanie albumiku w kształcie parawanu, prezentującego fotografie wykonane podczas świątecznego spaceru po Berlinie. Łączenie poszczególnych stron postanowiłam wykonać przy użyciu zawiasów oraz nitów, które Mąż mi na tę okoliczność zakupił i udzielił instrukcji ich montażu - jakkolwiek przerosło to moje umiejętności manualne i zdecydowanie nadwerężyło układ nerwowy... Słowem - pot, krew i łzy - i to dosłownie! Krew faktycznie się polała...
Niestety, mimo starań efekt zamontowania nitów uważam za mocno odbiegający od zamierzonego.
Do wykonania użyłam m.in.: papiery BasicGrey ; tusz Tsukineko; ćwieki Rayher; stemple śnieżynki VivaDecor oraz Inkadinkado.
Przy okazji przypomniała mi się historyjka związana z wbijaniem nitów. Wszyscy, którzy mnie trochę lepiej znają, wiedzą że z natury leniwa jestem niemożliwie - jak już zasiądę w tym swoim fotelu, to bym siedziała i siedziała... Jednego dnia więc tak sobie właśnie siedziałam i scrapowałam. Nadszedł czas, że trzeba było zamontować nity, a za nic w świecie nie chciało mi się przejść do oddalonego o jakieś 15 kroków garażu. Oczywiście od razu zrodził się w głowie pomysł, że można przecież użyć czegoś w zamian. Ale czego? Stwierdziłam, że najlepszy będzie chyba tłuczek do mięsa! Poszłam więc po niego do kuchni, znajdującej się mniej więcej w połowie drogi do garażu (!) i po powrocie przystąpiłam do stukania z wielkim zapałem. Po dłuższej chwili okazało się, że dziury mają pomiażdżone krawędzie, nity zaciskają się krzywo, a mój tłuczek nie nadaje się już do rozbijania mięsa ani czegokolwiek innego, ze względu na całkowicie spłaszczone ząbki w centralnej części rozbijającej...
Do wykonania użyłam m.in.: papiery BasicGrey ; tusz Tsukineko; ćwieki Rayher; stemple śnieżynki VivaDecor oraz Inkadinkado.
Przy okazji przypomniała mi się historyjka związana z wbijaniem nitów. Wszyscy, którzy mnie trochę lepiej znają, wiedzą że z natury leniwa jestem niemożliwie - jak już zasiądę w tym swoim fotelu, to bym siedziała i siedziała... Jednego dnia więc tak sobie właśnie siedziałam i scrapowałam. Nadszedł czas, że trzeba było zamontować nity, a za nic w świecie nie chciało mi się przejść do oddalonego o jakieś 15 kroków garażu. Oczywiście od razu zrodził się w głowie pomysł, że można przecież użyć czegoś w zamian. Ale czego? Stwierdziłam, że najlepszy będzie chyba tłuczek do mięsa! Poszłam więc po niego do kuchni, znajdującej się mniej więcej w połowie drogi do garażu (!) i po powrocie przystąpiłam do stukania z wielkim zapałem. Po dłuższej chwili okazało się, że dziury mają pomiażdżone krawędzie, nity zaciskają się krzywo, a mój tłuczek nie nadaje się już do rozbijania mięsa ani czegokolwiek innego, ze względu na całkowicie spłaszczone ząbki w centralnej części rozbijającej...
świetna praca a z jakim zapałem pracują kursanci,
OdpowiedzUsuńKlimatyczny albumik, a kurs, jak widać, zakończony sukcesem :)
OdpowiedzUsuńojej szkoda, że przegapiłam'
OdpowiedzUsuńjak znowu coś się będzie działo, daj znać droga Sąsiadko :)